"Było sobie raz serce, co jak tramwaj po
torach życia mknęło. Jak stary tramwaj, dodajmy, więc i drzwi stale
miało otwarte. Te z przodu i te z tyłu. Jako pasażerów zbierało
zakochania na kolejnych przystankach.
Drzwi stale otwarte pozwalały wsiadać wszystkim: tym dużym i tym małym. Na długo i na krótko – jak które chciało. Zakochania siadały na ławeczkach, czasami samotnie, czasem się tłoczyły. Niektóre zahaczały skrawkami odzieży o drzazgi ze starych ławek wystające, zostawały przez to przystanek lub dwa dłużej,
zamiast wysiąść, gdzie powinny... Serce kochało swoich pasażerów, lubiło te wsiadające zakochania.
Cieszyło się ich obecnością. Jechało powoli, nie chcąc, by któreś z zakochań przy wziętym zbyt szybko zakręcie wypadło przez otwarte drzwi i krzywdę sobie zrobiło. Serce dbało o swoich pasażerów, choć niektórzy byli niesforni. Brudzili, niszczyli, hałasowali... Nie potrafili uszanować wnętrza... Cięli, kopali, pluli... A jednak żadne
z tych niesfornych zakochań nie zostało siłą wyrzucone na bruk. Serce czekało, aż dojadą do właściwego przystanku i wysiądą same... Zawsze wysiadały... Jedno po drugim. Choć przychodziły nowe, to zawsze na krótko. W swojej podróży przez życie nie zwracały większej uwagi na to, jakim tramwajem podróżują.
W swój cel zapatrzone – tylko chciały go osiągnąć. Nieważne, jakim kosztem... A serce, mknąc przez życie, wpatrzone w sunące tory, pragnęło tylko jednego: by któreś z zakochań zostało. Nie wysiadało na przystanku,
nie uciekało między ławeczkami. Usiadło razem z nim, porozmawiało, zostało do końca trasy...
I w myślach serce pytało samo siebie: czy kiedyś tak właśnie będzie?
Czy mimo wiecznie otwartych drzwi, jakiś pasażer zostanie?
Z własnej, nieprzymuszonej woli dojedzie wraz z nim do końca?
Czy kiedyś tak?
Czy kiedyś...?"
Rafał Wieliczko
KLM magazyn
Drzwi stale otwarte pozwalały wsiadać wszystkim: tym dużym i tym małym. Na długo i na krótko – jak które chciało. Zakochania siadały na ławeczkach, czasami samotnie, czasem się tłoczyły. Niektóre zahaczały skrawkami odzieży o drzazgi ze starych ławek wystające, zostawały przez to przystanek lub dwa dłużej,
zamiast wysiąść, gdzie powinny... Serce kochało swoich pasażerów, lubiło te wsiadające zakochania.
Cieszyło się ich obecnością. Jechało powoli, nie chcąc, by któreś z zakochań przy wziętym zbyt szybko zakręcie wypadło przez otwarte drzwi i krzywdę sobie zrobiło. Serce dbało o swoich pasażerów, choć niektórzy byli niesforni. Brudzili, niszczyli, hałasowali... Nie potrafili uszanować wnętrza... Cięli, kopali, pluli... A jednak żadne
z tych niesfornych zakochań nie zostało siłą wyrzucone na bruk. Serce czekało, aż dojadą do właściwego przystanku i wysiądą same... Zawsze wysiadały... Jedno po drugim. Choć przychodziły nowe, to zawsze na krótko. W swojej podróży przez życie nie zwracały większej uwagi na to, jakim tramwajem podróżują.
W swój cel zapatrzone – tylko chciały go osiągnąć. Nieważne, jakim kosztem... A serce, mknąc przez życie, wpatrzone w sunące tory, pragnęło tylko jednego: by któreś z zakochań zostało. Nie wysiadało na przystanku,
nie uciekało między ławeczkami. Usiadło razem z nim, porozmawiało, zostało do końca trasy...
I w myślach serce pytało samo siebie: czy kiedyś tak właśnie będzie?
Czy mimo wiecznie otwartych drzwi, jakiś pasażer zostanie?
Z własnej, nieprzymuszonej woli dojedzie wraz z nim do końca?
Czy kiedyś tak?
Czy kiedyś...?"
Rafał Wieliczko
KLM magazyn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz